Forum  Strona Główna



 

Dziennik szarej rzeczywistości

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Starsze jednoczęściówki.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lola
MODERATOR.



Dołączył: 07 Lut 2007
Posty: 1905
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 20:18, 12 Kwi 2009    Temat postu: Dziennik szarej rzeczywistości

Pisałam to cały dzień, jednocześnie stukając w klawiaturę i próbując powstrzymywać się od płaczu. Może dla was ta historia nic nie będzie znaczyć, a dla mnie będzie bardzo bliska. Włożyłam w nią całe swoje serce. Wszystkie uczucia i choć pewnie zarzucicie mi, że to gniot i przewidywalny, ale dla mnie dalej pozostanie czymś wyjątkowym.

DO SŁUCHANIA PODCZAS CZYTANIA - KONIECZNIE (DO WYBORU):
I'm okey
Chciałbym umrzeć z miłości
Oh mother

OSTRZEŻENIA: opowiadanie długie, ale gdybym go podzieliła, straciło by swój urok.
może miec literówki, błędy, bez bicia się przyznaje, ze nie sprawdzałam tego
raz są użyte bardziej brzydkie słowa, nieocenzurowane.

Zapraszam:


DZIENNIK SZAREJ RZECZYWISTOŚCI

Kraków, dnia 17 września 2010

Zupełnie sama nie wiem, po co to robię. Czy patrzenie na ich szczęście sprawia mi przyjemny ból? Może jestem masochistką, tylko taką ukrytą? Nie mam o tym większego pojęcia, a ta cech ujawnia się tylko w określonych sytuacjach? Kiedy patrzę na ich uśmiechy, wzajemne poszturchiwania, słyszę niby delikatne uszczypliwości, które okazują się być komplementami… Zżera mnie cholerna zazdrość! Zupełnie nie wiem, w czym ona jest lepsza ode mnie. Nie wiem, co tak przyciąga do niej chłopców, a ona traktuje ich jak zabawki. I nie jest, tak jak myślicie, głupią zołzą czy coś w tym stylu; jest moją przyjaciółką, choć powoli zaczynam mieć wątpliwości.
Przyjaźń to dla mnie dużo słowo. To przede wszystkim zaufanie i szczerość, a ona ewidentnie coś z tym drugim miesza. Nie chciałabym powiedzieć, że jest dwulicowa; to za ostre słowo. Po prostu jej słowa nie zgadzają się z czynami, odchodzą tak bardzo, że nie trudno tego zauważyć.
Czy jestem zazdrosna o jej relacje z rówieśnikami? Tak. Cholernie. Bardzo. Co prawda mam czasem wrażenie, że wykorzystują ją prawie jak prostytutkę, to jej zazdroszczę. I nie wiem zupełnie dlaczego i przede wszystkim czego, bo to nie jest raczej dobra opinia. Ale najprawdopodobniej chodzi o te ułamki sekund, kiedy można poczuć się naprawdę szczęśliwym…
Wiem, że mi to nie jest dane. Mała, gruba, zakompleksiona. No, to może z tym ostatnim przesadziłam. Znam swoją wartość, chociaż niekiedy gdy jestem sama i czytam o tych cholernie idealnych miłościach, nachodzą mnie różne refleksje. Wiem, że to nie moja wina, że wyglądam tak jak wyglądam; ale jest to przykre, gdy ludzie oceniają cię tylko po tym jak wyglądasz i za ile masz ciuchy. No bo przecież w takim ‘bogatym gimnazjum’ bez pieniędzy zginiesz. Jesteś nikim.
I tak mam szczęście; moja klasa nie obchodziła się nimi tak bardzo, jak inne. Dzięki Bogu. Do szkoły dostałam się poprzez uczciwą pracę, a nie fundacje dla szkoły, jako ‘podziękowanie’ za przyjęcie. Nienawidzę tych cholernych nieuczciwych ludzi. Są dla mnie gorsi, gorsi od innych; wiadomo od razu, że nie wiedzą, co powinno być ważne w życiu.
Jednak nie po to założyłam ten dziennik, notes, nazywajcie sobie to jak chcecie, aby wyżalać się o takich nieistotnych planach, bo teraz posiadam jeden duży problem, który cały czas zaprząta mi głowę: komers, a inaczej pierwszy bal gimnazjalisty. Wiem, że to cholerny beznadziejny wyścig szczurów i wiem, że żaden chłopak nie zaprosi takiej osoby jak ja, ale mam wielką ochotę by tam pójść. Przynajmniej popatrzeć jak inni są szczęśliwi, a mi to nie jest dane.
Ogólnie, mój problem dzieli się na dwa inne problemy. Numer jeden – chłopak towarzyszący, numer dwa – sukienka (o ile spełni się punkt poprzedni). Obydwa niemożliwe do spełnienia, to musiałby być jakiś cud. Cud nad cudami.
Przepłakałam przez to nie jedną noc, wyobrażając siebie jako piękną kobietę kroczącą przez środek Sali z najprzystojniejszym chłopakiem pod ręką; wyobraźnia podsuwała mi kolejne pomysły, pokazując zazdrosne twarzy, tonę wyznań miłosnych. Ale to tylko fikcja, moja chora imaginacja. Nigdy się tak nie stanie, bo nie może się stać…
Z przykrością patrzyłam, patrzę i będę patrzeć na tą zwykłą twarz, normalne oczy i grube ciało. Do końca życia, do końca moich dni. I nikogo nie zainteresuje dlaczego tak jest, a nie inaczej. Bo ludzie wolą ładne opakowanie i brzydką zawartość niż brzydkie opakowanie i wartościową zawartość. Tacy są; przyzwyczajeni do luksusów, do wyciągania ręki po rzeczy, bez konieczności jakiejkolwiek pracy. A żeby zauważyć coś we mnie, trzeba ogromnego trudu. Niestety, na nikogo go nie stać. Dlatego jestem sama w tym małym pokoju w kolorze błękitu. I marzę o świecie dużo lepszym. Piękniejszym.

Kraków, dnia 20 września 2010

Uciekłam z lekcji. Czuję się psychicznie bardzo źle.
Dałam się jej namówić na wspólny wypad razem z chłopcami. I to chyba tylko oni spowodowali to, że dałam się namówić. Gdybym miała jeszcze raz dokonać wyboru, zostałabym w szkole na tej cholernej lekcji biologii. Oni i tak mnie ignorowali, krążąc wokół mojej ‘przyjaciółki’ i nie zwracając na mnie żadnej uwagi. Bolało. Cholernie bolało.
Teraz w dodatku matka patrzy na mnie złym okiem; dowiedziała się. Miałam pecha, albowiem wtedy przyszła rozmawiać z nauczycielką o podwyższeniu mojej oceny ze względu na konkurs, w którym brałam udział. Kryła mnie, choć wcale nie musiała. Udawała, że wszystko jest w porządku, że jej pierworodna wcale nie uciekła z lekcji. Wiem, jest mną rozczarowana, widzę to w jej oczach; ale ja nie umiem jej tego wytłumaczyć, powodów swojego postępowania. Wstydzę się. Moja matka – w przeciwieństwie do mnie – to piękna kobieta, której po prostu, nie ułożyło się w życiu prywatnym. Wiedziałam, że stanowię dla niej ciężar, że to przeze mnie nie umawia się na randki. Nigdy tego nie powiedziała głośno, ale widać. I to bardzo boli, gdy wiesz; nie akceptują cię rówieśnicy ani własna matka. To kim ty musisz być? Co musisz zrobić, aby tak było?
Ja nie musiałam nic. To tylko przez Nią.

Kraków, dnia 24 września 2010

Dalej się do mnie nie odzywa, a ja stosuję taką samą taktykę wobec mojej przyjaciółki. Ale ta jednak nie zwróciła uwagi, że ‘coś jest nie tak’. Ostatnio flirtuje z nią sam wróg, a mnie zostawiła oczywiście w odstawkę.
Odliczam tylko dni, kiedy ją rzuci.

Kraków, dnia 30 września 2010

Nie czekałam długo. Siedzi u mnie i płacze, w międzyczasie wertując katalog z sukienkami i mimochodem wspominając o jakimś Mikołaju. To będzie długa noc.

Kraków, dnia 6 października 2010

Wychowawczyni dała nam dwa miesiące na znalezienie partnera oraz deklarację, czy idziemy na komers. Obawiam się, że to będą dwa najdłuższe miesiące mojego życia. Takie przysłowiowe ‘być albo nie być’. Ona na zaproszenie nie musiała długo czekać; na następnej przerwie, Maciek, człowiek z naszej klasy zaprosił ją na bal. Zgodziła się.
A ja umieram, pisząc kolejne to opowiadania o niespełnionej albo zbyt słodkiej miłości. Lecz nie umiem inaczej. Zawszę piszę o tym, do czego człowiekowi tęskno. A ja teraz potrzebuję czyjegoś oparcia, zwłaszcza, że znów nienajlepiej się zaczynam czuć. Od paru dni modlę się gorliwiej, aby nie było to to, o czym myślę. Zmawiam jedną dziesiątkę różańca, choć nie jestem praktykującą chrześcijanką. Myślę o tym, jak to będzie. Proszę. Proszę długą modlitwą o sprawiedliwość i sprawiedliwy wyrok.
‘Ból i cierpienie zbliża do Boga’

Kraków, dnia 10 października 2010

Zemdlałam na WF. Mam zwolnienie na cały rok.

Kraków, dnia 15 października 2010

Konrad dzisiaj się do mnie uśmiechnął pocieszająco, gdy byłam załamana po otrzymaniu pierwszej jedynki z przedmiotu, który kochałam – plastyki. A ja po prostu popełniłam błąd, wielki błąd. Ludzie je czynią, aby nauczyć się, że jest to złe; i za swoje próby są tak okrutnie traktowani.
Płakałam przez całą długą przerwę w damskim kiblu na trzecim piętrze.

Kraków, dnia 16 października 2010

Nazwał mnie niereformowalnym grubasem.
Znów płakałam dwie długie przerwy i nie przyszłam na biologię. Ona bawiła się z Maćkiem.
Nienawidzę jej.

Kraków, dnia 20 października 2010

Nieuchronnie zbliża się wyjazd integracyjny, jakbyśmy nie poznali się przez te trzy lata znajomości. Nie chcę jechać. Z obrzydzeniem patrzę na bagaże stojące w przedpokoju, a matka zaczyna się o mnie co raz bardziej martwić. Dowiedziała się o krótkich utratach przytomności w szkole.
Przez cały pobyt w domu patrzyła się na mnie podejrzliwie, ale ja nie chciałam jej nic mówić; tak jest lepiej, ona i tak ma wystarczająco dużo swoich spraw na głowie. Po co dokładać jej swoje problemy…?

Kraków, dnia 23 października 2010

Dzień wyjazdu.
Ukradłam matce z apteczki tabletki na uspokojenie. Łyknęłam od razu dwie. Poczułam zalewającą mnie błogość i zniewalający stan otępienia.
Postanowiłam zabrać całe pudełko ze sobą. Tak na wszelki wypadek.

Hala Krupowa, dnia 25 października 2010

Konrad jest miły.
A przynajmniej na takiego pozuje. Powiedział mi ‘dzień dobry’ i ‘nie martw się, będzie kiedyś lepiej’. Być może gdyby nie to Valium, to bym się cieszyła.
Trzy tabletki zażyte wraz ze wschodem słońca to jednak za duża dawka.

Hala Krupowa, dnia 28 października 2010

Ona przyszła dziś do mojego pokoju, który dzieliłam z Konradem i jego kolegą, Wojtkiem. Niestety pokoje były koedukacyjne, co mnie niezmiernie od początku dziwiło.
We trójkę musieliśmy wysłuchiwać jej paplaniny przez trzy godziny, o tym jaki to Maciek nie - boski, nie - cudowny, nie - przystojny, nie - zabawny….
W końcu chłopcy wyprosili ją i chwała im za to.
Dla uspokojenia i zapamiętania tych ostatnich chwil tutaj, wyszłam na mały balkonik i oddychałam nocnym, rześkim powietrzem. Panorama była cudowna – góry skąpane w ciemnych plamach, oświetlone delikatnymi lampami ogrodowymi. A w tle odznaczające się masywy, nadające temu miejscu charakteru.
Nie wiem, ile tam stałam, wiem, że czułam dreszcze na całym ciele. Wtedy poczułam coś ciepłego otulającego moje plecy. Jego bluza.
I on sam oparty o balustradę, z uśmiechem na twarzy. Wyszeptałam ciche ‘dziękuję’, a on skinął tylko głową. Był chyba bardziej zapalonym romantykiem niż ja.
Hala Krupowa, dnia 29 października 2010

Nasza wychowawczyni postanowiła być bardziej ‘cool’ i zaplanowała spontaniczną akcję pozostania tutaj na dłużej, aż do końca długiego weekendu. Wszyscy byli za, więc zostałam zmuszona do pozostania tutaj jeszcze przez całe pięć dni. Jedyne co mnie pocieszało, to to,
że Konrad i Wojtek okazali się być bardzo fajnymi ludźmi, którzy zwracają uwagę na charakter, a nie na wygląd. Szczególna więź połączyła mnie jednak z tym pierwszym, do którego z dnia na dzień rosło moje zaufanie. Był niesamowity, potrafił sprawić, że otwierałam się. Powoli opowiadałam mu o sobie, a on odwdzięczał mi się tym samym.

Hala Krupowa, dnia 30 października 2010

Dzisiaj moje urodziny.
Tylko moi współlokatorzy złożyli mi życzenia, a Konrad wepchnął mi do ręki kopertę i powiedział, żebym otworzyła ją dopiero w domu. Bardzo mnie interesowała i korciła, ale schowałam ją na dno plecaka. Trochę pomogło.
Cały dzień spędziłam oczekując jej. Nie przyszła. Postanowiłam przejść się do niej, poprosić chociażby o chwilkę rozmowy. Spacerowałam korytarzem, oglądając powieszone na ścianach obrazki. W końcu dotarłam do upragnionych drzwi z numerem dwa. Nie zdążyłam jeszcze zapukać, a usłyszałam głośne śmiechy. Postanowiłam troszeczkę posłuchać, o czym rozmawiają.
Szybko stamtąd uciekłam i po kryjomu w toalecie zażyłam sześć tabletek Valium. Nie czując rezultatu dorzuciłam jeszcze dwie. Mój świat sypał mi się na głowę, w jednej chwili. Nie byłam w stanie tego wszystkiego ogarnąć. Siedziałam na tych cholernie zimnych płytkach z głową opartą o własne kolana i płakałam. Drgawki przechodziły całe moje ciało, ale nie przejmowałam się tym. W głowie szumiało mi tylko jedno zdanie ‘Ona… ach, kumpluję się z nią tylko dlatego, że poprosiła mnie o to wychowawczyni, że ona trzyma się zawsze z boku… Obiecała mi wzorowe zachowanie za to, więc się zgodziłam…’
Zrobiło mi się niedobrze. Wymiotowałam dłuższy czas, czując, że zaraz wypluję swoje wnętrzności. Kręciło mi się w głowie. O omacku trafiłam do pokoju; na szczęście chłopaków nie było w pokoju. Rzuciłam się na plecak, w którym w najbardziej schowanej kieszonce trzymałam mój lek na wszelkie zło. Tabletki usypiające. Wiele razy korzystałam z nich, gdy było mi naprawdę źle; od dłuższego czasu nie brałam ich, ale czułam, że dziś jest ten moment. Że wołają do mnie ‘weź mnie’ a ja jestem za słaba, aby się im oprzeć. Łyknęłam dwie, nawet ich nie popijając; miały gorzkawy smak, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić. Ułożyłam się cała na łóżku, beznamiętnie wpatrując się w ścianę. Po pół godziny przyszli lokatorzy; od razu zauważyli, że coś jest nie tak; nie byłam na kolacji, a mój wygląd był zapewnie bardziej straszny niż zazwyczaj. Na ich pytania po prostu odpowiedziałam odwracając się w stronę bliżej ściany. Tabletki zaczęły działać.
Już nie było problemów.
Tylko błogie uczucie zapomnienia.

Hala Krupowa, 31 października 2010

Obudziłam się koło czwartej nad ranem. Wzięłam za małą dawkę.
Niebieskie oczy Konrada wpatrywały się we mnie uważnie. Zrobiło mi się tak cholernie głupio! Byłam idiotką. Wielką kretynką. Nie miałam odwagi patrzeć mu w twarz; wiedziałam, że był kolejną osobą, którą zawiodłam.
Jednak on tego nie pokazał; nie wiem, czy robił dobrą minę do złej gry, czy tak naprawdę się czuł; uśmiechnął się pokrzepiająco i jedną ręką chwycił moją, a drugą zaplątał w moje rozczochrane włosy.
Gdy chciałam go zapytać o tyle rzeczy, kazał mi zamilknąć jednym gestem głowy. Do ósmej rano pozostaliśmy w tej pozycji patrząc sobie w oczy.
Postanowiłam wtedy nigdy nie brać już więcej żadnych tabletek.

Kraków, dnia 5 listopada 2010

Wszystko co dobre, kończy się. Czas powrócić do szarej codzienności i rzeczywistości.

Kraków, dnia 1 grudnia 2010

Konrad zapytał się mnie dzisiaj, czy odpakowałam list. Bez bicia przyznałam mu się, że zapomniałam, przez te wszystkie prace związane z zbliżającym się wielkimi krokami komersem. Miałam przygotować wystrój i było to zajęcie bardzo pracochłonne, i męczące. Poprosił mnie także o spacer, gdy tylko przeczytam jego treść. Umówiliśmy się na jutrzejsze popołudnie.
Odpakowałam list. Napisany staranną czcionką, najprawdopodobniej wiecznym piórem. A jego treść… Konrad zapraszał mnie na bal! Nie mogłam w to uwierzyć. Płakałam jak głupia ze szczęścia, które mnie ogarnęło. Cuda się jednak zdarzają. Od teraz będę bardziej w nie wierzyć. Obiecuję.

Kraków, dnia 6 grudnia 2010

Dzisiaj składaliśmy deklaracje.
Wszyscy zdziwili się, że idę i mam partnera. Moja była przyjaciółka od razu podleciała do mnie, ciekawa gorących plotek. Co z tego, że nie rozmawiałyśmy od ponad miesiąca i przez ten czas byłam dla niej nikim, powietrzem?
Spławiłam ją i sprawiło mi to niewyobrażalną radość. Jej mina była tak komiczna, że mało nie umarłam ze śmiechu. Wszystko w końcu zaczęło się układać. Co raz częściej mogłam się uśmiechać, a wszystko za sprawą tego jednego blondyna, który przewrócił mi w głowie.
Nie zatarły tego widoku nawet co raz częstsze bóle głowy, nudności oraz omdlenia. Postanowiłam jeszcze przed świętami skontaktować się z lekarzem, który wyleczył mnie z raka mózgu. Modliłam się jedynie o to, aby to nie był nawrót choroby. Bałam się jej bardziej, niż wcześniej, gdy nie wiedziałam czym ona jest; bałam się, że sobie nie poradzę i poddam się. I… to słowo do dziś nie chce przejść mi przez usta.

Kraków, dnia 19 grudnia 2010

Dziś odbyła się klasowa wigilia.
Jedynym plusem było to, że dziś nie mieliśmy fizyki, której nie znosiłam.
Od tych sztucznych uśmiechów, sztucznych życzeń, sztucznych rozmów, sztucznych przyjaźni robiło mi się niedobrze. Psychicznie jak i fizycznie wspomagał mnie Konrad, czego szczerze się nie spodziewałam. Do tej pory unikał jakichkolwiek kontaktów publicznych, wolał być dyskretny i nie zależało mu na rozgłosie, a dzisiaj jakby zmienił zdanie. I byłam mu za to cholernie wdzięczna, bo gdyby nie on, to najprawdopodobniej umarłabym na ból głowy.
Od kilku dni ataki były dużo silniejsze niż zazwyczaj; dosłownie rozsadzało mi głowę. Żadne tabletki już mi nie pomagały. A w dodatku nie dotrzymałam swojej obietnicy: nie udałam się do lekarza.
Konrad odprowadził mnie pod sam dom. Nie wiem, dlaczego to zrobił. Na pożegnanie życzył mi ‘wesołych świąt’ i delikatnie musnął mój policzek.
Rozpłynęłam się, pomimo tego, że na dworze było dziś minus dziesięć stopni.

Kraków, dnia 24 grudnia 2010

Wysłałam mu dzisiaj życzenia bożonarodzeniowe. Nie odpisał.

Kraków, dnia 31 grudnia 2010

Cały dzień przesiedziałam przed komputerem, starając nie myśleć o tym, że będzie to kolejny samotny sylwester w moim życiu. Znajdowałam sobie kolejne zajęcia, aby tylko o tym zapomnieć. Zajadałam się wielkimi ilościami karpatki robionej przez moją straszą, przerzucając kanał po kanale w telewizorze. W takiej atmosferze minął mi czas do wieczora, gdy przyjechała w końcu moja matka, po skończonej pracy. Z troską wpatrywała się na pozostawione przeze mnie talerzyki po słodkościach, w końcu po chwili dołączyła się do mnie. Parę minut minęło w całkowitej ciszy.
Czułam, że bardzo oddaliłam się od swojej rodzicielki. Kiedyś mówiłam jej wszystko i o wszystkim. A teraz dzieli nas niesamowita przepaść tej cholernej ciszy. Być może, to ja się zepsułam. Być może to ona znajduje dla mnie co raz mniej czasu.
Było dobrze po dwudziestej trzeciej, gdy usłyszałam denerwujący mnie dźwięk nadchodzącej wiadomości. Zupełnie nie chciało mi się wstawać, ale jednak posłuchałam głosu intuicji i zabrałam urządzenie z blatu.
Masz jedną nową wiadomość od: Konrad.
Uśmiechnęłam się gorzko sama do siebie.
Dziękuję, za życzenia. Przepraszam, zapomniałem wziąć ładowarkę z domu i dopiero teraz włączyłem telefon. Miłego Nowego Roku. Konrad.
A ja już myślałam, że będzie piękna bajka. Taki film, dziejący się w szarej rzeczywistości, tworzący ją kolorową.
Moja matka już spała, nigdy nie obchodziła Nowego roku. Dla niej była to po prostu kolejna noc i dzień, nic nadzwyczajnego. Korzystając z okazji podkradłam jej butelkę szampana z barku, wzięłam koc i tabletki.
Popijając szampanem tabletki, otulona miękkim materiałem i przy wybuchach fajerwerek, puszczanych przez uśmiechających się ludzi, powitałam Nowy Rok. Samotnie.

Kraków, dnia 2 stycznia 2011

Kupiłam nowy dziennik.
Postanowienia noworoczne?
Koniec tabletek, koniec Konrada, koniec marzeń, koniec pisania melancholijnych opowiadań...

Kraków, dnia 4 stycznia 2011

Komers jest 27 lutego. Jeszcze mam trochę czasu, aby kupić sukienkę. Konrad zaraz po ujrzeniu mnie w gmachu szkoły zaczął przepraszać, za swoją ‘nieobecność’. Pogodziłam się z nim, tak bardziej dla świętego spokoju. Moje myśli były raczej skoncentrowane na tym, by iść prosto i się nie przewrócić. Kręciło mi się w głowie od samego rana.
Matka zadzwoniła do lekarza; mam termin na 20 stycznia. Cholernie się boję.

Kraków, dnia 15 stycznia 2011

Wszystko się pieprzy!
Kurwa! Kurwa, kurwa, kurwa! Dowiedział się, cholera dowiedział… Znalazł Valium u mnie w plecaku, jakby ktoś kazał mu w nim grzebać! Nienawidzę go!

Kraków, noc z 15/16 stycznia 2011

Rozmawialiśmy. Długo i szczerze. Przyznałam mu się do nadużywania tych tabletek; nie umiałam skłamać wpatrując się w te jego cholernie niebieskie oczy. Przejrzał mnie, wiedziałam o tym, chciał jedynie abym potwierdziła jego hipotezę. Pierwszy raz słyszałam, jak krzyczał. Wytykał mi, że jestem nieodpowiedzialna i że mogło mi się coś stać. Nie słuchał moich tłumaczeń, że to było coś, co pozwalało mi przetrwać te wszystkie upokorzenia, obelgi, śmiechy…
Powiedziałam mu także o mojej chorobie, którą myślałam, że już przezwyciężyłam. O raku. Pomimo tego, że cały ten koszmar skończył się trzy lata temu to on dalej mnie piętnuje; przez wygląd, przez niemożności, przez ograniczenia. Konrad się uspokoił; powiązał bliznę na głowie, którą tak lubił, wszystkie elementu zaczęły spajać mu się w całość. I te omdlenia. Zaczął chyba rozumieć, że jest ze mną co raz gorzej. Ja tez to zrozumiałam. Bałam się tego, co może być; tego, co przygotował mi Bóg. Mojego przeznaczenia. Ale wiedziałam, że jest jedna osoba, dla której wytrwam – on. Swoim zachowaniem nauczył mnie bardzo wiele. I dziękuję mu za to.
Zasnęliśmy wtuleni w siebie. Z czystymi sercami, w końcu…

Kraków, dnia 20 stycznia 2011

Dwa słowa: nawrót choroby.
Za dwa tygodnie zaczynam chemioterapię.

Kraków, dnia 3 lutego 2011

Jestem po pierwszej sesji. Nie mam zupełnie siły, tylko w lustrze obserwuję, czy moje ukochane brąz loki wypadają. Konrad chciał mnie odwiedzić; nie pozwoliłam mu. Nie wiem, ile razy zastosuje się do mojej prośby, ale mam nadzieję, że zawsze.

Kraków, dnia 20 lutego 2011

Odwiedził mnie. Płakałam jak bóbr, on też. Nie chciałam, żeby widział mnie w takim stanie; specjalnie uciekałam wzrokiem, zabierałam rękę z jego ręki. Nie chcę, by cierpiał. Po prostu nie chcę.
Ale on nie dawał za wygraną; siedział u mnie bite pięć godzin, opowiadając co dzieje się w szkole. O wszystkich wpadkach, przygotowaniach, przedstawieniach, lekcjach… Byłam mu za to wdzięczna, że nie rozwleka tematu.

Kraków, dnia 24 lutego 2011

Chemioterapia zaczęła przynosić w końcu korzyści;. lekarz pozwolił mi wyjść do domu na cztery dni. Będę na komersie, choć mu tego nie powiedziałam. Wiedziałam, że by mi zabronił.

Kraków, dnia 25 lutego 2011

Wybrałam sukienkę; było ciężko, ale udało się. Przy mojej obecnej jeszcze bardziej nieproporcjonalnej figurze i wyuzdanym guście, trudno było znaleźć coś, co mi odpowiadało.
Matka nalegała, abym założyła perukę; twierdziła, że będę się czuć bardziej komfortowo i pewnie; ja już jednak zdecydowałam, że pójdę bez. I tak już pewnie o wszystkim wiedzą.
Kraków, dnia 27 lutego 2011

Nie widziałam siebie w lustrze, tylko jakąś inną osobę. Nie chciałam, żeby to była prawda. Uderzyła we mnie brutalna rzeczywistość. Smutne oczy, prawie łysa głowa, duże usta. Czarna długa suknia z ręcznie robionymi haftami, gdzieniegdzie koronki; zielone pantofelki pod kolor oczu. W tle leci ‘i’m okey’, a mi zbiera się na płacz. Nie pasuję tam. Nie pasuję…
‘Nie martw się, głowa do góry. Będę za godzinkę, wytrzymaj i nie rzucaj się na żadnego blondyna Wink
Konrad.
Ciekawa jestem, jak zareagują ludzie. Bo niby wiedzieli, że idę, ale nie wiedzieli z kim. Bałam się tego trochę, ale odrobinę; mając świadomość, że on będzie ze mną dodawał mi sił i wewnętrznej odwagi do podejmowania trudnych decyzji.

Kraków, dnia 28 lutego 2011

Ludzie mnie nie poznali. Komers był świetny; pomimo tego, że nie znałam kroków, dzielnie tańczyłam poloneza, opierając się na ramieniu Konrada. Nie wiem, ile przetańczyłam piosenek; nie wiem, ile wypiłam kubeczków soku.
Bal gimnazjalisty skończył się równo o dwunastej, wtedy gdy to popłynęły dźwięki ‘to już jest koniec’. Konrad zabrał mnie na spacer nocny, chciał mi pokazać magiczne miejsce. Zgodziłam się i wędrowaliśmy przez oświetlone uliczki. W końcu stanęliśmy przed opuszczonym placem zabaw; chwycił mnie za rękę i pociągnął ku jakiemuś drzewu. Jak się potem okazało, znajdował się tam domek, który zbudował jeszcze z tatą, gdy był mały. I faktycznie, wielkościowo pomieszczenie równało się wiekowi tamtego Konrada, bo aby się we dwoje tam zmieścić, musieliśmy być ze sobą mocno ścieśnieni.
Zapadła krępująca cisza, a potem czułam już tylko jego suche usta na moich. Pachniał mną.

Kraków, dnia 31 marca 2011

To brzmiało jak ostateczny wyrok.
‘Jeszcze trzy, cztery miesiące… Rak jest w takim miejscu, że nie możemy nic z nim zrobić… Przykro mi, zwłaszcza, że raz już tak mówiłem, ale teraz już nie ma żadnych nadziei… Nowotwór jest wielkości pomarańczy i uciska narządy mózgu. Może tak się zdarzyć, iż z kolejnymi dniami możesz przestawać widzieć, mówić, pamiętać… Bądźmy jednak dobrej myśli, że tak się nie stanie… Znasz może św. Ritę? To patronka od spraw beznadziejnych. Może tam należy zwrócić swoje błagania…?

A JA DO CHOLERY, NIE CHCĘ UMIERAĆ! NIE CHCĘ!
Ratunku, proszę… Niech ktoś rzuci mi koło ratunkowe.

Kraków, dnia 12 kwietnia 2011

Konrad przeżywa to bardziej, niż ja.
Nie chodzi do szkoły. Nie nadrabia zaległości. Cały czas siedzi ze mną. A jego matka, o dziwo, nie protestuje; i wtedy, gdyby przydała by mi się taka nadopiekuńczość, jej nie ma. Nie chcę się przy nim rozklejać, płaczę tylko w nocy. Jutro wypisują mnie do domu, abym mogła umrzeć w swoim rodzinnym domu.
Nienawidzę ich.

Kraków, dnia 28 kwietnia 2011

Doktor miał jednak rację. Co raz słabiej słyszę, obraz zamazuje się, a ja czuję jak powoli zaczynam egzystować jak roślina.
Konrad siedzi przy mnie, opowiada mi jakieś śmieszne historyjki, byle nie było tej ciszy. Ciszy, zwiastującej nadejście końca.
Nie mam siły już mówić, zazwyczaj tylko piszę; a poza tym, chcę mieć ślad swoich ostatnich dni. Nie mam już siły płakać, więc się uśmiecham, aby dodać mu otuchy; czasem, gdy mam więcej siły, głaskam go po włosach. Obiecuję mu w ten sposób, że będzie lepiej. Musi być lepiej.

Kraków, dnia 31 maja 2011

Konrad razem ze mną odmawia różaniec. On jest moimi ustami, za co go tak cholernie kocham. Najbardziej boli mnie świadomość tego, że nigdy mu tego nie powiem. Nie pokażę. Nigdy już go więcej nie pocałuję…
Coś dziwnego ściska mi gardło. To chyba żal, że jeszcze tylu rzeczy nie zrobiłam, na które miałam ochotę.
Wiem, że umieram; widzę, ich łzy gdy na mnie patrzą; chyba wolałabym, aby oddali mnie do hospicjum. Mniej by cierpieli, a ja wraz z nimi.

Kraków, dnia 1 czerwca 2011

Dostałam od klasy życzenia. Konrad mi czyta.

Kraków, dnia 2 czerwca 2011

Ostatnimi resztkami sił, poprosiłam go, aby wyszedł ze mną na spacer. Wziął mnie na ręce i wyniósł na najbliższą ławkę w parku. Oparłam głowę o jego ramię. Było mi tak dobrze i cudownie, lepiej niż po zażyciu paru dawek Valium. Ptaki świergotały obok mnie, a ja czułam, że co raz bardziej chce mi się spać.
Uśmiechnęłam się jeszcze raz do przerażonego Konrada i zamknęłam powieki.
Jednak śmierć nie jest taka bolesna.

Kraków, dnia 4 czerwca 2011
Kończę ten pamiętnik za nią, za moją kobietę. Nienawidziła zostawiać rzeczy niedokończonych.
Ania zasnęła w sen wieczny dnia 2 czerwca 2011 roku, wcześniej dwa razy dzielnie walcząc z chorobą.
Nam wszystkim pokazała, że warto być kimś, kimś dla kogoś. Mogliśmy nauczyć się od niej wielu rzeczy, wielu cech, które teraz są zapomniane, takie jak odwaga, honor, duma. Do końca była taka jak zawsze, nigdy nie udawała.
Niech odejdzie w spokoju wiecznym,
Amen.






Dedykacja płynie dla tych, którzy są taką Anią; na zewnątrz nie interesującą, wewnątrz naprawdę bogatą. Moim życzeniem jest, aby ludzie zaczęli dostrzegać takich wartościowych ludzi, nie tylko gonili za pieniądzem, karierą i zainteresowaniem.
Chciałabym, aby was też ktoś zauważył, abyście też mogli być kimś dla kogoś.


Historia oparta częściowo na faktach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zmora.
Poczatkujący



Dołączył: 12 Kwi 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z ukochanych gór.

PostWysłany: Nie 20:57, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Na końcu się popłakałam.
I nawet drobne błędy nie zmienią mojego nastawienia do tego opowiadania. Nie wyobrażam sobie, żeby można to lepiej opisać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raphael
Mistrz pisania;)



Dołączył: 03 Mar 2009
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nieopodal Łodzi

PostWysłany: Nie 21:14, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Nie popłakałem się. Ale ja nigdy nie płaczę czytając. Ale masz moje wzruszenie, głębokie wzruszenie. To... To... Ah, po prostu się wzruszyłem... Uwiez mi, w moim przypadku to naprawde duzo.

Dostrzeżcie mnie!

][ post:

Chyba własnie po to powinien być internet i fora takie, jak to. Widać tu często piekno duszy. Czytając czyjeś słowa, wyobrażamy go sobie. Myślę, że w ten sposób można zwizualizować duszę. Ciekawe, jak wygląda moja?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raphael dnia Nie 21:39, 12 Kwi 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lola
MODERATOR.



Dołączył: 07 Lut 2007
Posty: 1905
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 22:47, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Raphael: Każda dusza wygląda inaczej, bo każdy inaczej ją postrzega; gdybym napisała to opowieść z punktu widzenia Jej(czyli przyjaciółki) ta historia wyglądałaby zupełnie inaczej.
Chciałam tutaj zwrócić uwagę na problem akceptowania rówieśników o innym kolorze skóry, o innej wadze, o innych przekonaniach. Sama jestem osobą, która ma wokół siebie takie osoby, które pomimo panującej wszędzie "tolerancji", nie umieją zapanować nad sobą ani nad swoim językiem. Ranią moich przyjaciół, bo dla nich to jest zabawa, a oni borykają się z problemami 'być czy nie być'. Nie każdy ma tak silną psychikę i oddanych przyjaciół.

Ja zasadniczo też nie płaczę przy żadnych opowiadaniach. Był jeden wyjątek, nie pamiętam teraz tytułu, ale mną straszliwie wstrząsnął, płakałam wtedy bez opamiętania.

Zmora: Gwarantuje ci, że każdy autor, twórca ma swoje wyobrażenie śmierci, przyjaźni, zaufania. Mogłabyś czytać dwa różne dzieła, zupełnie do siebie nie podobne, a jednak wiedziałabyś, że chodzi o te same uczucia. Każdy widzi je inaczej i każdy zinterpretuje je inaczej.



Gdybyście zauważyli jakieś błędy, czy coś, to wytknąć, a ja poprawię.
Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raphael
Mistrz pisania;)



Dołączył: 03 Mar 2009
Posty: 235
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: nieopodal Łodzi

PostWysłany: Nie 22:49, 12 Kwi 2009    Temat postu:

Rozumiem twój zamiar, wierz mi. Szczytny jak nie wiem co. masz moje pełne poparcie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
threat_
Bywalec



Dołączył: 22 Lut 2009
Posty: 149
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Tomaszów Lubelski

PostWysłany: Pon 11:54, 13 Kwi 2009    Temat postu:

Smutno mi. Łzy stanęły mi w oczach jak czytałam ostatnie zdania, jednak nie popłynęły. To, co napisałaś było piękne, dojrzałe, rozwinięte. Uwielbiam opowiadania bazujące na psychice ludzkiej. Tylko że... z guzem wielkości poramańczy nie da się przeżyć nawet kilku dni, co dopiero miesięcy. Wielkości śliwki to już jest ogromny.

Jestem straszną beksą. Często płaczę czytając książki. To dziwne. W ogóle nie lubię słuchać, wiedzieć czy czytać o krzywdzie innych ludzi, choć nie mówię u o cierpieniu fizycznym, tylko psychicznym. O ile sama rzadko kiedy rozczulam się nad sobą, nie lubię patrzeć, jak moi znajomi, przyjaciele, rodzina czy nawet osoby, których nie lubię cierpią. To dziwaczne...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Strona Główna -> Starsze jednoczęściówki. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
deox v1.2 // Theme created by Sopel & Download

Regulamin